Planowałam wrócić tu z kolejnym odcinkiem pamiętnika remontowego. Jego pierwsza część pojawiła się w grudniu i to wtedy właśnie doprowadziliśmy chatę do w miarę sensownego stanu, dalsze etapy odkładając na wiosnę. Zima zleciała jednak bardzo szybko i okazało się, że część prac musieliśmy po raz kolejny przesunąć ze względu na koszty, zdrowie psychiczne i miłość do naszych nadal funkcjonujących układów mięśniowo-szkieletowych.
Zrobienie jednocześnie dwóch generalnych remontów, bez przygotowania, siłą własnych odnóży, to nie kaszka z mlekiem, nawet jeśli rzeczy niemożliwe wykonujesz od ręki, a cuda zajmują ci tydzień. Potrzebowaliśmy więcej czasu na regenerację, więc trochę zwolniliśmy zapędy (chociaż to akurat przychodzi mi cięęęęęężko!) Postawiliśmy na eskapizm, w tym czasie głównie szlajając się gdzieś po kraju, żeby mieć wreszcie trochę życia.
Jak wygląda obecna sytuacja na remontowym froncie?
Zacznijmy od tego, że musimy sobie coś wyjaśnić. Tzn. ja muszę wyjaśnić coś Wam. Nigdy chyba zbyt jasno o tym nie wspominałam, ale remontujemy równolegle dwa mieszkania. A może wspominałam? Wybaczcie, ale kompletnie nie pamiętam.
W lipcu minęły nam trzy lata od wprowadzki do nowego mieszkania, którego fragmenty do tej pory widzieliście tylko na zdjęciach w społecznościówkach – tego z niebieskimi płytkami w kuchni. Na tamtą chwilę została nam do skończenia łazienka (zaskakujące!) i w perspektywie wymiana podłogi w całym mieszkaniu. W „międzyczasie” ogarnęliśmy mieszkanie mojej Rodzicielki, o którym pisałam w pierwszej części remontowego pamiętnika. Tam została do zrobienia moja pracownia – czyli mój dawny pokój i… łazienka! Groza MODE ON.
Mówienie, że robimy dwa remonty w tym samym czasie, jest trochę na wyrost, bo wiadomo, mamy tylko osiem kończyn i dwa mózgi… Kto jednak tego doświadczył, będzie wiedział, skąd taki skrót myślowy. Mieszkając w remontowanym mieszkaniu, nawet robiąc sobie kilka miesięcy przerwy na jakieś inne działania, nigdy z remontu nie wychodzisz. Siedzi to w głowie człowieka gdzieś głęboko w podświadomości i nie daje wyluzować. Wykończone do tej pory pomieszczenia, w których po kątach powciskane są różne rzeczy, czekające na swoje miejsce i remontowe graty, wcale nie wydają się wykończone. Drobne poprawki czekają na ogarnięcie grubszych spraw. Groza LEVEL UP.
No dobra, jak konkretnie wygląda ta sytuacja?
W czasie, kiedy mnie tu nie było, nie wydarzyło się zbyt wiele. Skończyłam ściany pracowni i utknęłam na pomyśle wymiany instalacji CO, której do tej pory udało się szczęśliwie umknąć moim remontowym zapędom. Wcześniejsze przygody pokazały mi już dość dobitnie, że nie za dobrze jest się spieszyć. Robimy więc przerwę na przemyślenia i organizację. A skoro czekamy, postanowiliśmy wziąć się za skończenie naszego lokum.
Aktualnie siedzę w kuchni zdartej do gołego i czuję się znów jak na plaży(jest zrobiony tak, że wygląda jak piasek, pokój wyglądał identycznie). Sam proces zrywania starego parkietu odrobinę złamał moje serce do naturalnego drewna. Parkiet był bardzo rokujący, choć trzeszczał niemiłosiernie. Na pierwszy rzut oka wymagał przełożenia i renowacji, czyli cyklinowania i polakierowania od nowa. Co prawda od początku w planach było położenie całej podłogi w jednym ciągu, jednak sądziłam, że odratuję go i wykorzystam gdzieś indziej. Niestety okazało się, że został położony na gwoździe. Prawie każda pojedyncza klepka przybita gwoździem przez pióro! Na 10 m2 powierzchni może 40 sztuk ostało się w całości. Wyobraźcie sobie, ile to zrywania… Nie mówiąc już o niespodziankach pod spodem, wśród których znalazły się nawet klocki lego(!?). Na szczęście cały największy bałagan mamy już za sobą. Przed nami wylewka (schnąca wieczność) i położenie nowej podłogi (wybraliśmy lite dębowe deski).
Gdzie widzi się pani jesienią 2019 roku?
Pierwsze widoczne (i jakkolwiek ciekawe) efekty uzyskamy mniej więcej w połowie października. Remontu nie skończę za to chyba nigdy, bo przecież brak zajmowania się nim nie oznaczał, że porzuciłam planowanie i kombinowanie, jak ulepszyć mieszkanie. A to równa się nowe pomysły i nowe zmiany. I przewracanie oczami. Dużo przewracania oczami. Do momentu skończenia podłogi nie będę się jednak za bardzo dzielić bebechami remontu.
Co prawda nie uważam, aby w mediach było miejsce tylko dla idealnie wysprzątanych, instagramowych wnętrz. W moich żyłach płynie farba, więc nawet typowo remontowe obrazki uważam za interesujące, chociaż będą takie tylko dla wyjątkowych zapaleńców. Sprawa wygląda natomiast odrobinę inaczej, kiedy się w takim mieszkaniu żyje i wokół leżą też różne osobiste rzeczy, chociażby majtki w lodówce (no dobra, tak serio to nie…). Czuję, że udostępnianie tych zdjęć przekraczałoby moją granicę prywatności.
Brakowało mi jednak pisania tutaj, a że chodzi za mną kilka tekstów około wnętrzarskich (i odżyłam, jak tylko skończyły się upały!), parę takich artykułów w najbliższym czasie się pojawi. Przez ten czas muszę wykombinować też jakieś oznaczenia na poszczególnych pomieszczeń, bo prędzej czy później będę Wam pokazywać 2 łazienki, 2 kuchnie, 3 korytarze itd. A nie o to przecież chodzi, żebyście musieli się domyślać, co jest czym. Może wymyślę im imiona?